Nie chodzi mi tu o okruchy szczęsliwości wywołane uśmiechem dzieci, radością odbitą w ich oczach. O grzeszne pożeranie zakazanych lodów czy sycenie oczu widokiem świeżych kwiatów w wazonie, a o szczęście tak wszechogarniające, wypełniające płuca ożywczą chęcią działania, śmiechu nieopanowanego i głośnego, szczerego do bólu.
Kiedyś potrafiłam tak właśnie się śmiać.
Kiedyś.
Dawno, w innym wymiarze i innym chyba życiu.
Dziś się uśmiecham, a właściwie "posłusznie krzywię twarz".
Jest oczywiście szczęściem zdrowie, praca, pieniądze, marzenia i ich spełnianie. Nie o takim szczęściu mówię i nie za takim tylko tęsknię. Mówię o ciszy mroźnego poranka, kiedy wyciągasz ramię i przytulasz się do ciepłego ciała obok, kiedy płaczesz na komedii romantycznej, bo komuś zdech pies, kiedy podskakujesz z radości idąć w deszczu na spacer, kiedy nikt Cię nie ocenia, nie opisuje, nie zawłaszcz twoich myśli i uzurpaturuje sobie prawa do wiedzenia wszystkiego najlepiej, a już na pewno niż Ty.
Czasem potrafię jeszcze na któtką choć chwilę zamknąć się szczelnie w swojej maleńkiej krainie szczęśliwości, na kilka ukradzionych minut w tygodniu. Wtedy, gdy już zupełnie nikomu na świecie, nie jestem potrzebna. Tak myślę, tak chcę o tym myśleć, ale to nieprawda, bo przecież zawsze, ale to zawsze, można jeszcze coś, dla kogoś zrobić.
Przez to coś, zatracam siebie, moja i tak już ulotna szczęśliwość kurczy sie, maleje, znika, a na jej miejscu zakwitają wyrzuty sumienia.
Nienawidzę takiej mnie.
Staję się gorszym człowiekiem dla siebie i innych, ale jeszcze nie znam drogi, która pomoże mi sobie z tym poradzić. Dość mam wyrzutów sumienia, kłótni i zupełnie zmyślonych zarzutów rzucanych jak kamienie, w moją stronę. Dość mam bezwładu, senności, niemożności, przynależności, negocjacji i podstępu. Zamykam się, odcinam, modląc się, by dało się jeszcze kiedyś z tego ukrycia wyjść. Spojrzeć za okno i odkryć, że znów świeci słońce, a powietrze pachnie solą morskiej wody. Albo, że właśnie pada deszcze i znów móc usłyszeć pukanie kropel wody o szyby.
Podświadomie, komórkami dopiero, ale czekam na burzę, na oczyszczenie, na powiew świeżości w stęchliźnie codzienności, na którą sama się godzę.
Czekam na rewolucję.
Nie ma na nią jeszcze dobrego czasu i pewnie nigdy nie będzie, ale dziś i jutro, żeby wyjść z mroku, potrzebuję światła piorunów.