poniedziałek, 29 stycznia 2024

Idiotyczne wymagania wobec kobiet - sprzątanie


Zobaczyłam ostatnio na IG rolkę z 30min zagospodarowaniem czasu, teoretycznie wolnego, przez pewną Panią, nazwijmy ją Zośka.

Zośka w ciągu rzeczonych trzydziestu minut, ogarnęła łazienkę - umyła zlew, wannę i ściany prysznica, toaletę, salon - ułożenie wszystkiego na miejsce, poprawa poduszek, pokój dziecka razy dwa, w tym układanie zabawek i ubrań, że o łóżku nie wspomnę, wytarła blaty w kuchni, wstawiła zmywarkę i w całym domu przeleciała podłogi mopem parowym.

Tymczasem ja w trzydzieści minut - złożenie prania i rozniesienie beneficjentom do pokoi, wstawienie prania i rozwieszenie (po upływie 30min, bo program był na 30), wstawienie zmywarki i prysznic. 

Nawet nie zbliżyłam się do rezultatu Zośki! 

Dlaczego? 

Bo to jest zwyczajnie niemożliwe!

Nie ogarniesz w pół godziny czteropokojowego mieszkania z kuchnią i łazienką, więc nawet nie próbuj, a poza tym nie jesteś w tej chacie sama, co nie?

U mnie w domu obowiązki są podzielone, nie mówię, że bardzo równo, ale każdy sprząta swój kawałek podłogi, ogarnia swój pokój bez żadnego szemrania, dlaczego ja miałabym robić wszystko sama? I po co miałabym to robić? Czy ja lub Ty musimy coś komuś udowadniać, wciąż i wciąż. Nie wiem jak tam u Was, ale mnie sanepid codziennie nie odwiedza, a mieszkanie jest do mieszkania, a nie ciągłego sprzątania. Pewnie, super jest jak jest czysto, stoją świeże kwiaty, wszędzie pachnie i wszystko się błyszczy, ale pod warunkiem, że wciąż masz siłę się tą czystością cieszyć, a nie padasz na twarz po każdej WOLNEJ sobocie. 

Nie róbcie sobie tego! 

Udostępniłam rolkę. Wszystkie moje koleżanki obśmiały Zośkę i wysłały mi swoje 30min. Zrobiły mniej in więcej to co ja, którejś jeszcze zamiast prania udało się ogarnąć łazienkę. 

Śmieszki heheszki, ale jestem pewna, że wciąż na świecie jest wiele kobiet, które te pół godziny wolnego czasu wykorzystują właśnie na takie turbo porządki, każdego dnia. 

Ja wolny czas, taki extra, na przykład kiedy jestem sama,  spędzam przy kawie, z książką na balkonie, ewentualnie przy scrapbooking'u i w życiu, by mi nie przyszło do głowy, ż eteraz to mogę ogarnąć chatę na wyścigi z samą sobą. 

Nie sądzę, że to ze mną jest coś nie halo, sądzę, że jednak to Zośka ma nierówno pod sufitem. 

Pozdrawiam

niedziela, 15 października 2023

Moje jogowe rozczarowania



Milowym krokiem w moim podejściu do jogi, było uświadomienie sobie, że wszystkie "jogowe rozczarowania", które wciąż i wciąż tylko mnie frustrują i zniechęcają,  tak naprawdę mogą być moim odnalezieniem radości, z codziennej praktyki. 

Kiedy uświadomiłam sobie kilka istotnych rzeczy, po czym dla sprawdzenia moich tez, posłuchałam mądrzejszych i bardziej doświadczonych od siebie joginów, udało mi się  zrzucić  z siebie presję i ciężar perfekcjonalizmu. Najważniejsze jest codzienne stawanie na macie, a nie chinduska nazwa asany. Serio! Serio! Świetnie jeśli ją znasz, no brawo Ty, ale nie ma przecież nic złego w zerknięciu na pozycję, którą właśnie inicjuje nauczyciel, po to ona/on tu jest.

Moimi dotychczas tylko rozczarowaniami, a teraz już odkryciami z jogi są takie oto znaleziska:

Pewnych pozycji nie zrobię już nigdy - Nie zrobię tych pozycji ze zwględu na mój układ kostno-mięśniowy, który nie ma już dwudziestu lat, a nie dlatego, że za słabo ćwiczę, za mało się staram, czy że coś tam ze mną jest jednak nie tak, jak powinno. 

Nie frustruję się zatem tym, że nie opuszczam całych stóp na matę w pozycji psa z głową w dół, czy, że nie przejdę płynnym ruchem od deski do psa z głową w górę. Trudno, robię przejście na 3 oddechy i trzy ruchy i to też jest dobrze. 

Wciąż mnie boli - myślałam, że po kilku latach ćwiczeń, to już nic mnie boleć nie będzie. No nie! Wciąż boli. Boli szczególnie wtedy, kiedy próbuję zapanować nad milionem rzeczy w asanie jednocześnie - wciągnij pępek, podwiń kość krzyżową, napnij brzuch, oddychaj - długi wdech przez nos do brzucha - no, ale jak, skoro jest już napięty? Długi wydech nosem - nie umiem, bo całe życie uczyli, że wydech, to tylko ustami, a przy tym wszystkim, to krzyż już tak boli, że płakać się chce. 

Niedawno dopiero nauczyłam się, że jak tylko czuję ciągnięcie w lędźwiowym odcinku kręgosłupa, natychmiast uginam nogi w kolanach - i ... przestaje boleć. Czy mam wtedy mocno napięty brzuch - nie! Ale nic mnie już nie boli, a asana staje się przyjemnością - przecież o to właśnie chodzi w jodze, czasami!

Przyjemność z jogi - joga to sport! Dopóki tego nie zaakceptujesz, nie przyjmiesz do wiadomości, że joga to nie piękne leginsy i sportowy, koniecznie pasujący kolorystycznie stanik, lecz wyciłek fizyczny, a co za tym idzie pot i znój, to owej przyjemności tam nie znajdziesz. Takie podejście tylko cię to zdemotywuje do praktyki. Odczuwaj przyjemność z ruchu, a nie mistycyzmu! Może wcale go tam nie ma?

Uduchowienie i wiedza - w mojej jodze nie ma uduchowienia, medytacji ani wycia mantr, jest za to spora dawka trudnego fizycznie ruchu, napięcie mięśni, oddech i walka o zachowanie równowagi, by nie wyrżnąć głową w stół, podłogę czy ewentualne we własne nogi i nie wybić sobie zębów. Czy naprawdę muszę wiedzieć co to jest Ashtanga Vinyasa Joga, nie! Czy muszę wiedzieć co to jest czakra? Nie! O obu usłyszałam już w czasie praktyk, przyjęłam ogólnie do wiadomości i tyle. Nie umiem wymienić wszystkich pozycji, poza sekwencją powitania słońca, ale wiem - mniej in więcej - co mam zrobić, kiedy nauczyciel każe wykonać to czy tamto. Styka w zupełności! 

Ukobiecowienie jogi - niewielu jest w jodze mężczyzn, to niestety fakt. A szkoda, bo przekonałam się ostatnio, że faceci są nauczycielami odważniejszymi, bardziej motywującymi, chętniej pomagają w prawidłowym zatrzymaniu asany i nigdy, ale to nigdy nie oceniają, co zdarza się nauczycielkom - kobietom. 

Joga jako zastępstwo terapii - usłyszałam ostatnio, że Pani przyszła na jogę, bo tak zalecił jej terapeuta. WTF? Nasza nauczycielka jogi jest w życiu prywatnym księgową, a nie psychoterapeutką! Taka praktyka w terapii, powinna się odbywać pod okiem fachowca, który wie jak zareagować w przypadku pojawienia się jakiś emocji u pacjenta, np kiedy ten/ta zacznie płakać. Na szczęście na kolejne zajęcia Pani nie przyszła, a Mira (nauczycielka) przyznała, że była przerażona, bo nie miała, pojęcia jak powinna z nią postępować i czy w ogóle jakoś. 

Muzyka do jogi - to jest chyba jakaś wyższa szkoła jazdy, dla osób, które mogą i co najważniejsze potrafią ćwiczyć same. Dla takich, które wiedzą czego w danej praktyce się trzymać powinni i robią to świadomie, czyli chyba tylko, dla nauczycieli. Jak niby miałabym słuchać muzyki i nauczyciela jednocześnie? 

Wyciszenie - ja nie wiem, kto powiedział, że joga powinna mnie wyciszyć. Nie powiedział jednak, a co kiedy nie wycisza? No mnie nie wycisza! Ja jednak nie wchodzę na matę dla wyciszenia, a rozciągnięcia, pozbycia się bólu kręgosłupa, skrętu i wygięcia. Skupiam się na sile mięśni, równowadze, miękkości ruchów i oddechu, a nie wyciszeniu. 

Wyciszam się czytając kryminał. No cóż, prosta jestem jak budowa cepa. 

Moje praktyki mnie cieszą. 

Wróciłam ostatnio do cyklów w Anatomii Jogi.  "Powrót na matę" - to dobry sposób na pracę z nawykiem wchodzenia na matę. "Joga dla początkujących" - taki swoisty powrót do początków, bo jak wiadomo, nigdy nie za wiele podstaw. Teraz pracuję intensywnie w cyklu "Czakry", a wszytsko to, doprowadzić ma mnie do przetrwania w  cyklu "Żywioły" - powietrze, ogień, woda, ziemia. 

Mam też nadzieję na weekendowy wypad jogowy w realu w 2024 roku.

Namaste!


niedziela, 6 sierpnia 2023

Szczęśliwości



Może to i okrutne, a może zupełnie nieodpowiedzialne tak mówić, ale nie pamiętam już, jak smakuje szczęście. 

Nie chodzi mi tu o okruchy szczęsliwości wywołane uśmiechem dzieci, radością odbitą w ich oczach. O grzeszne pożeranie zakazanych lodów czy sycenie oczu widokiem świeżych kwiatów w wazonie, a o szczęście tak wszechogarniające, wypełniające płuca ożywczą chęcią działania, śmiechu nieopanowanego i głośnego, szczerego do bólu. 

Kiedyś potrafiłam tak właśnie się śmiać. 

Kiedyś. 

Dawno, w innym wymiarze i innym chyba życiu.  

Dziś się uśmiecham, a właściwie "posłusznie krzywię twarz". 

Jest oczywiście szczęściem zdrowie, praca, pieniądze, marzenia i ich spełnianie. Nie o takim szczęściu mówię i nie za takim tylko tęsknię. Mówię o ciszy mroźnego poranka, kiedy wyciągasz ramię i przytulasz się do ciepłego ciała obok, kiedy płaczesz na komedii romantycznej, bo komuś zdech pies, kiedy podskakujesz z radości idąć w deszczu na spacer, kiedy nikt Cię nie ocenia, nie opisuje, nie zawłaszcz twoich myśli i uzurpaturuje sobie prawa do wiedzenia wszystkiego najlepiej, a już na pewno niż Ty.

Czasem potrafię jeszcze na któtką choć chwilę zamknąć się szczelnie w swojej maleńkiej krainie szczęśliwości, na kilka ukradzionych minut w tygodniu. Wtedy, gdy już zupełnie nikomu na świecie, nie jestem potrzebna. Tak myślę, tak chcę o tym myśleć, ale to nieprawda, bo przecież zawsze, ale to zawsze, można jeszcze coś, dla kogoś zrobić. 

Przez to coś, zatracam siebie, moja i tak już ulotna szczęśliwość kurczy sie, maleje, znika, a na jej miejscu zakwitają wyrzuty sumienia. 

Nienawidzę takiej mnie. 

Staję się gorszym człowiekiem dla siebie i innych, ale jeszcze nie znam drogi, która pomoże mi sobie z tym poradzić. Dość mam wyrzutów sumienia, kłótni i zupełnie zmyślonych zarzutów rzucanych jak kamienie, w moją stronę. Dość mam bezwładu, senności, niemożności, przynależności, negocjacji i podstępu. Zamykam się, odcinam, modląc się, by dało się jeszcze kiedyś z tego ukrycia wyjść. Spojrzeć za okno i odkryć, że znów świeci słońce, a powietrze pachnie solą morskiej wody. Albo, że właśnie pada deszcze i znów móc usłyszeć pukanie kropel wody o szyby. 

Podświadomie, komórkami dopiero, ale czekam na burzę, na oczyszczenie, na powiew świeżości w stęchliźnie codzienności, na którą sama się godzę. 

Czekam na rewolucję. 

Nie ma na nią jeszcze dobrego czasu i pewnie nigdy nie będzie, ale dziś i jutro, żeby wyjść z mroku, potrzebuję światła piorunów.

niedziela, 4 czerwca 2023

Odpoczynek

 



Nie mam żadnego problemu z odpoczywaniem i zupełnie naturalne jest dla mnie, że jak wracam po ciężkim dniu z roboty, to nie zabieram się za mycie okien czy gotowanie trzydaniowego obiadu z deserem, tylko idę odpocząć. Różnie odpoczywam! Czasem idę na drzemkę, czasem siadam z książką, czasem godzinę skroluje IG - odpoczywam,. Odpoczywam tak jak lubię i jak chcę. To jest mój czas na regenerację, na wyciszenie i robię to po swojemu. 

Czasem jednak dopada mnie wyrzut sumienia pod tytułem "nic nie robisz". No to jest taka wredna myśl, która ledwo co tam zakiełkuje, nie drgnie jeszcze dobrze, a już ją podepczę, ale mimo wszystko zostawia ślad. Jak ugryzienie komara - ledwo cię dziabnął, ledwo tam naruszył skórę, zatłukłaś dziada od razu, a jednak swędzi. 

I tak jest z myślą o nic nie robieniu. Zwykle nie mam problemów z nieposkładanym praniem, czy bałaganem na biurku. Kosz na pranie się unosi, trudno, jutro też jest dzień. Jednak czasem ta myśl mnie ukłuje i wtedy cały misterny plan o odpoczynku idzie w pizdu, bo zaczynam sobie wyszukiwać zajęcia. 

Zeszły weekend spędziłam w Łodzi na slocie scrapowym - sobota i w zoo - niedziela. Nic nie musiałam, nic nie robiłam poza łażeniem, gadaniem, oglądaniem, scrapowaniem i kupowaniem i zjedzeniem wspaniałej kolacji. To był cudowny odpoczynek od wszystkiego. Od domu, dzieci, męża od bezsensownego gadania i odpowiadania półsłówkami, od egzaminów, nauki i nieuczenia się, od tego co zamówimy na obiad, czy jedziemy na zakupy i kto sprząta kibel. 

To był taki odpoczynek od codzienności. 

I dziś właśnie chciałabym o tym pogadać. O odpoczynku od czegoś, co zwykle robię, a co mi nie służy zupełnie, lub mało wiele. 

Ja chciałabym częściej odpoczywać od social mediów. Robię sobie czasem, za rzadko jednak niestety, taki detox i się wyłączam. Mnie IG czy FB nie służy do oglądania ludzi i sprawdzania co u nich dziś słychać, tylko do pilnowania swojego interesu i dzielenia się głównie nowymi pracami scrapowymi. Biorę udział w livach scrapowych, szkoleniach, wyzwaniach. Jednak weekend bez żadnych, ale to żadnych wejść tam, robi mi tak dobrze na głowę, że aż miło. To znak, że trzeba  od debilo mediów odpoczywać jeszcze częściej. 

Chciałabym też odpocząć od dojebywania sobie. Znowu przytyłam, znowu nie poszłam na jogę, znowu nie byłam na spacerze, znowu i znowu i znowu. Jestem tym bardzo już zmęczona, staram się nad tym bardzo panować i swojego wewnętrznego krytyka mocno wyhamowywać, ale czasem niestety nie mam na to siły. 

Chciałabym również odpocząć od wyszukiwania sobie zajęć. Nie mam z tym żadnych problemów, jak czytam lub scrapuje, ale jak tylko na moment położę się, to zaczyna się cała projekcja, tego co można by jeszcze zrobić. Walczę z tym strasznie i zwykle wygrywam, ale od tej walki właśnie, chciałabym już odpocząć. 

Pamiętacie mój wpis o tym kim nie chciałabym się nigdy stać? To chyba właśnie te trzy rzeczy mogłyby spokojnie wlecieć na tą listę. 

Od czego Wy byście chcieli odpocząć? Może od troski o innych, od uporczywego bólu głowy, od polityki? 

Pozdrawiam i życzę odpoczynku. 



wtorek, 2 maja 2023

Zmora naszych czasów, czyli przekonań ciąg dalszy

Kupiłam ostatnio książkę, właściwie ebook, który został już tak przeceniony, że grzechem było go nie mieć. 

Lubię planować i robię to od lat. Oglądam nawet czasem "plan with me" na You Tube, głównie dla inspiracji, jak można szybciej, dokładniej, bardziej przejrzyście, tak by planowanie prowadziło do realizacji zadań, a nie bazgrania i rysowania tabelek. 

I tu się zatrzymajmy? 

Zawsze zazdrościłam dziewczynom, wypasionego bujo. Niestety moje przekonanie, że starej babie nie wypada bawić się w rysowanki, kolorowanki i naklejki, pozbawiało mnie zabawy z bulet jaurnalem. Zawsze miałam planer minimalistyczny. Strona powitalna miesiąca, to moje jedyne szaleństwo. Ale kto i kiedy powiedział, że nie mogę i gdzie mi się zasłyszało, i wbiło do głowy, że rysowanie tabelek nie sprzyja realizacji? Dlaczego ze świętym przekonaniem, że przecież najważniejsza jest realizacja, zapisuję zadania na bieżący tydzień na jednej stronie i to maczkiem, a potem połowy nie widzę? Kiedy ubzurałam sobie, że rozkładówka tygodnia na dwóch stronach, to strata miejsca i pieniędzy? Kiedy zapomniałam, że to jest mój planer i mogę go prowadzić jak chcę? 


Nie cierpię życia w kajdankach i kagańcach. Moją podstawową wartością, którą kieruję się w życiu jest niezależność, wiele dla niej robię, czasem wiele poświęcam, ale tak postanowiłam i tak jest. I choć prowadzenie zeszytu w kropki w zestawieniu z niezależnością, brzmi nazbyt pompatycznie, to jednak bardzo się łączy, a łącznikiem jest przekonanie, że nie wypada. 

Wypada! Wszystko wypada, dopóki nikogo nie krzywdzisz. Nie sądzę więc, że moja 2 stronna rozkładówka, komuś ubliży, nie wprawi go w zakłopotanie i nie sprawi przykrości. 

Nakupiłam naklejek z www.tosiakowo.pl i nie zawaham się ich używać. 

Będę rysować tabelki, będę naklejać naklejki i dobrze się bawić, bo sprawia mi to ogromną radość! I wcale, ale to wcale nie powoduje, że mniej robię, mniej realizuje i mniej się skupiam, wręcz przeciwnie. 

Planowanie, poza scrapem, to moja odskocznia od codzienności, od szarości dnia. 

Pozdrawiam


czwartek, 9 lutego 2023

Moje styczniowe książkowanie

"Miałam w Afryce farmę u stóp góry Ngong". 

Robi wrażenie, co?

Chciałabym umieć zaczynać każdy mój post takim zdaniem, peterdą! Wyrwać czytelnika z butów, za każdym razem kiedy tu wchodzi i utrzymać go w locie przez cały tekst. 

Niestety! 

Autorką powyższego, pierwszego zdania w książce "Pożegnanie z Afryką", nie jest Izunia, a Karen Blixen

Pewnie wiele z Was kojarzy, pamięta, widziała ekranizację tej powieści. Najpopularniejsza jest ta z 1985 roku w reżyserii Sydneya Pollacka z niezwykłymi rolami Meryl Streep i Roberta Redforda. Film jednak dość mocno skupia się na wątku romantycznym bohaterów, książka natomiast jest poprostu dziką Afryką. Czerwona ziemia i czarni jej mieszkańcy, dali Blixen wolność i prawdziwy dom, tak to jest powieść biograficzna, a w zasadzie są to wspomnienia z pobytu na farmie. Autorka - Dunka z pochodzenia, baronowa, spędziła w Afryce 17 swoich, jak sama wielokrotnie mówiła, najlepszych lat. I choć codziennie walczyła o swoją plantację kawy o ludzi z nią żyjących i o siebie samą, kochała Afrykę całym sercem. A ja pokochałam tą książkę! Serio! Polecam serdecznie każdą jej linijkę, nie zawiedzie się nikt. 


Jak nie trudno się domyśleć, powyższa książka,była najlepszą przeczytaną pozycją stycznia i dostaje ****** gwiazdek, więc tanecznym krokiem przechodzimy do najgorszej - to jest moje sybiektywne odczucie, nie znam się na wszystkim, styczniowej pozycji, czyli Matthew Perry i jego autobiografia "Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz"

Nie kumam, no co poradzę, nie kumam! Wielką straszną rzeczą w książce są nałogi, szczególnie alkoholizm, chyba i depresja bohatera. Depresja wywołana poczuciem straty, opuszczenia, niezaopiekowania się i leczona alkoholem głównie i lekami pomagającymi zwalczyć uzależnienie, uzależnieniem. 

I ja, jak najbardziej rozumiem, że człowiek zachorował, rozumiem, że popadł w nałogi, rozumiem, że się pogubił, upadał i wstawał po wielokroć, ale nie rozmumiem, że zawsze wracał do chlania na własne życzenie! Pomimo opieki, zainteresowania, pomocy najbliższych, zawsze coś wykombinował. Ja mam wrażenie, że wszystkie książki o wychodzeniu z uzależnień są takie same, no identyczne zupełnie. Czy należy pożałować biednego, bogatego chłopca? Nie wiem! Na mnie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Sorry może nieczuła jestem dla alkoholików? Nie może, na pewno! Pomimo zachwytu świata nad tą powieścią, u mnie marne **.

I kolejna pozycja autobiograficzna w styczniu "Witajcie na cholernej Arktyce", Blair Braverman.


Amerykanka z Kalifornii, postanawia zostać maszerką na dalekiej północy. Podróż przez śnieżyce, niedostępne tereny i zamknięty, wręcz klaustrofobiczny, świat powitał młodą, zagubioną dziewczynę, a pożegnał pewną siebie dorosłą kobietę. Nie spodziewałam się takiej opinii o Norwegach, serio.  Jak dla mnie to oni są raczej w miarę normalni, ale patrzcie państwo, nie do końca. Super książka, u mnie *****. Polecam!


Kolejna pozycja, to już nie biografia, spokojne. "Co chcesz powiedzieć światu", to najnowsza książka Martyny Wojciechowskiej

Jeśli kiedykolwiek obejrzałyście jakieś odcinki programu TVN kobieta na krańcu świata, to z pewnością niektóre z bohaterek rozpoznacie, jakby były Waszymi dobrymi znajomymi. Co ja łez wylałam czytając tą książkę, to się opowiedzieć nie da, mimo to, polecam gorąco. Jest to zbiór opowieści o niezwykłych kobietach, o ich życiu, poświęceniu, wykraczaniu poza ramy patrialchalnego świata i niesprawiedliwości z jaką wciąż, na codzień w XXI wieku, kobiety się zmagają. 
Zakup książki wspiera fundację Unaweza, więc warto podwójnie. Polecam szczerze - *****. 


Teraz proszę ja Was, powieść kolumbijskiego pisarza Gabriela Garcii Marqueza, wydana po raz pierwszy w 1967 roku, a ja, czytałam ją pierwszy raz, no wstyd mi. Zapraszam na "100 lat samotności".
To jest bardzo skomplikowana powieść o rodzinie Buendia, żyjącej i zakładającej miasteczko  Macado, które to obserwujemy od założenia aż po jego kompletny upadek. Rodziny dotkniętej przekleństwem kazirodztwa i samotności. Codzienność jest dla bohaterów czymś bajecznie niezwykłym, a rzeczy nadprzyrodzone, czymś zupełnie normalnym - wniebowstąpienie kobiety, proszę bardzo, byleby tylko była to najpiękniejsza kobieta świata. Fantastyka i realizm w odniesieniu do religii i magii, mieszają się jak najlepiej przyrządzony eliksir pisarski świata. 
To powieść o tytułowej samotności! Polecam! ******. Wyrównuje się w rankingu z Pażegnaniem z Afryką, ale jednak ....

A na koniec, kryminal z własnego, rodzimego podwórka, "Na wieczne potępienie" Małgorzaty Rodali
Oczywiście, że zaczęłam od 3 części, bo kto powiedział, że każdą serię trzeba czytać od części pierwszej? To książka o policjantce po przejściach, która przenosi się, kończąc przemocowe małżeństwo, do Pełni, malowniczego miasteczka niedalego Grudziądza, więc i okolice mi znajome, gdzie zamieszka z nastoletnią córką. Wybór nie jest przypadkowy, gdyż do grudziądzkiego więzienia trafia właśnie matka naszej bohaterki. No, ale to część 3, teraz nadrabiam 1 i 2 :) 
Polecam, czyta się lekko i przyjemnie, autorka nie odlatuje, póki co, w romanse i romansidła, akcja wartka i dobrze zbudowana z nieoczywistymi na pierwszy rzut oka przestępcami, a to w kryminałach lubię najbardziej - zagadkę! 
Jak dla mnie mocne ****. Polecam!

Na dziś to wszystko, mam nadzieję, że luty będzie równie owocny czytelniczo co styczeń, a premier jest zapowiedzianych sporo. 

Pozdrawiam!

sobota, 4 lutego 2023

Podsumowanie stycznia

No ... to mamy właśnie pierwsze podsumownie w 2023 roku.

Czy to nie za wcześnie, zapytacie? 

Nie! Podsumowywać trzeba jednak, dość często. Raz w miesiącu, a przynajmniej raz w kwartale. Wiecie czemu, bo czas tak szybko zapierdala, że kiedy dotrzemy do czerwca, to na większość  naszych planów, będzie zwyczajnie za późno. 

Jeśli ktoś, na ten przykład założył, że przejedzie w 2023 roku 1500km na rowerze, a w czerwcu ma okrągłe zero kilometrów, nie ma spodni na rower, a może i nie ma roweru, to jaka jest szansa, że teraz w 6 miesięcy, a dokładnie 4 lub 5, bo potem pizga i pada, przejedzie tę pięćsetkę chociażby? A gdyby podsumował pierwszy kwartał, to by wiedział, że czas już najwyższy się spiąć i wystartować!

Nie będę Was zanudzać podsumowaniem, każdego mojego miesiąca, obiecuję! Razem podsumujemu kwartały - jak wszystko pójdzie OK :)

Mój roczny cel jest jak matrioszka (sprawdźcie w google jak coś), jak cebula lub jak Shrek. Ma wiele warstw. Te warstwy to cele miesięczne i kwartalne, które na koniec roku złożą się na zrealizowany cel główny, a przynajmniej tak zakładam i taką mam nadzieję. 

Ja miałam w styczniu 3 główne podcele: zdrowie - nasze zdrowie, relacje i dom. 


To oczywiście te najważniejsze, które bezpośrednio wpływają na realizację mojego głównego celu w 2023 roku, bo zakładam, że oczyszczeniu piekarnika i pralki wiedzieć nie chcecie, a to też były moje miesięczne cele, bo czyszczenie domowych sprzętów raz na 10lat, to jest bezsens.

Utrzymywanie dobrych relacji z ludźmi jest cholernie trudne, a zakładam, że tylko dobre relacje, wszyscy podtrzymujemy. Nikt nas tego nie uczy, ani na religii, dobra poleciałam teraz, ani na etyce, ani na przysposobieniu do życia w rodzinie (ja tego w szkole w ogóle nie miałam, ale i tak niczego takiego tam nie uczą). Na podtrzymywanie niektórych relacji potrzeba kaski, na inne nie, nie wszystko uda sie ze free, ale warto próbować.

Z mojej perspektywy rodzica, najtrudniej utrzymać dobre relacje z dorastającymi dziećmi, bo z jednej strony człowiek rozumie, że dorastają, potrzebują wolności i rozłożenia własnych skrzydeł, a z drugiej, chciałoby się codziennie grać w planszówki, tulić na kanapie i wcinać popkorn z Harrym. Z moimi nastolatkami już za bardzo tak się nie da, więc zostają wspólne spacery w czasie ferii, basen w hotelu, kino - nie poszło, wypad na maka czy kebsika, choćby i z dowozem do domu, ale zawsze razem i coś innego. Dobre i to, za pare lat i z tego zrezygnują pewnie. 

Zdrowie, całej naszej rodziny, składa się bezpośrednio na moje szczęście, w relacji jeden do jednego. Kiedy wszyscy są zdrowi, ja jestem szczęśliwa. Dlatego właśnie chodzimy przynajmniej raz na rok do okulisty (luty w tym roku) i jak trzeba wymieniamy okulary, Kacper chodzi raz na miesiąc (czasem, bo czasem skóra jest OK i nie trzeba biegać co miesiąc) do dermatologa i raz do roku robimy przegląd zębów. Oczywiście potem, kiedy trzeba to kontynuujemy wizyty w ciągu roku. W tym roku robimy ostatnie i ostateczne podejście do ortodonty z Kubą, jak teraz pokpi sprawę, no cóż, to jego pokpienie będzie i jego sprawa. Raz do roku robię USG piersi, morfologię dla wszystkich i cytologię, nie dla wszystkich tylko dla siebie. To badanie już zawsze, będę robić częściej. 

Dom, tu też mam osobistą relację jeden do jeden ze szczęściem mym osobistym, no cóż, chyba kiedyś, w innym wcieleniu, byłam kotem, choć kotów szczerze nie lubię. Moje szczęście osobiste wywoływane jest przytulnym mieszkaniem, kątem do czytania i do pracy, spokojem czasu i miejsca do pisania. W tym roku zaczynam od wymiany pościeli i wsadów - czas im najwyższy, ale w planie całego roku mam bardzo wiele, bardzo wiele zmian. Po malutku dam znać jak mi idzie.

W planach na 2023 mówiłam, że zwalniam deko ze scrapem, co widać dobitnie na mojej stronie Craft Iza , gdzie prace pojawiają się nie za często, ale coś jednak się dzieje. 

Czy to były trudne cele? Nie! 

Czy były łatwe? Nie!

To były poprostu moje cele na styczeń. To nie jest konkurs na to, kto ma w życiu czy w styczniu najtrudniej, a kto najłatwiej. Jeśli Ty zaplanowałaś maraton bostoński w sierpniu i biegasz 20km dziennie, to ja chylę czoła, ale nie zapieję z podziwu, bo to jest Twój cel, a nie mój.  Cieszę się jednak, że go wytrwale realizujesz. 

Pozdrawiam

środa, 11 stycznia 2023

DDA - bohater, kozioł ofiarny, cień zagubionego i maskotka


DDA to skrót od syndromu - dorosłego dziecka alkoholika. Nie mam DDA - to już od razu, na początku zaznaczę. Nie mam DDA, bo miałam normalną mamę, która w odpowiednim momencie naszego dziecięcego życia podjęła najlepszą dla nas decyzję, a mianowicie się rozwiodła. 

Dlaczego dziś o DDA? 

Po pierwsze dlatego, że mamy w kraju, dodam kraju świętych polskich rodzin, ogromny wzrost zachorowań na przeróżne choroby psychiczne u dzieci i dorosłych, w każdym wieku i w każdym środowisku, czy to intelektualistów czy totalnej patologii i może warto wiedzieć coś więcej o zachowaniu naszych znajomych, współmałżonków, czy w końcu naszym własnym - dorosłych dzieci alkoholików.

Po drugie, w naszym kraju nie ma już żadnego medycznego wsparcia psychiatrycznego, to fakt. Nie ma tego wsparcia nie tylko dla dzieci czy młodzieży, ale i dla dorosłych. Kolejny szpital umiera w męczarniach długów, na wizytę u psychoterapeuty, wizytę prywatną zaznaczam, czeka się 2 miesiące i zapłacić trzeba od 150 do 300zł za godzinę, w zależności od miasta. Wiadomo, że w godzinę niczego nie osiągniesz, więc koszt terapii w Polsce, to rząd od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Niewielu na to stać!

Po trzecie dlatego, że to temat ważny! Zdrowie psychiczne, często przez ludzi zaniedbywane, nie traktowane poważnie, rzuca nami o glebę z siłą wodospadu, a my zalewając się łzami, 3 lata myślimy, co tu się odpierdala? Jestem przecież taka ogarnięta, mądra, wykształcona, szczęśliwa, wstaw co tam chcesz, a nie mam siły wstać z łóżka, nie mam siły umyć włosów, nie mam siły jeść. Jeśli nagle odcina ci tlen, energia spada do zera, a fizycznie nie masz siły zupełnie na nic, idź do psychiatry. 

Tytuł dzisiejszego wpisu, to role jakie dzieci przejmują na siebie w rodzinie dysfunkcyjnej, w której jedno lub oboje rodziców nadużywa nałogowo alkoholu. Każda z tych ról, odbija się oczywiście na ich dorosłym życiu, np. w nieumiejętnym wybieraniu partnerów - najczęściej powielają wybory swoich mam, czy ojców i pchają się w patologiczne i wyniszczające je związki. Muszą absolutnie wszystko kontrolować, czują strach przed utratą, uczuciami, odrzuceniem, mają niskie poczucie własnej wartości, zaprzeczają, mylą miłość z litością i przeżywają swoje życie z punktu widzenia ofiary. 

Jeśli w bocianiej loterii (to nie jest moje powiedzenia, ale bardzo je lubię) miałaś choć odrobinę szczęścia, to trafił Ci się przynajmniej jeden niepijący rodzic, jeśli zaś i ptaszysko Cię olało, to DDA jest tylko jedym z syndromów poalkoholowych, których doświadczają dzieci i, który da o sobie znać prędzej czy później. O FAS słyszał już chyba każdy, co?

Ale wróćmy do ról.

Bohater, to doskonałość życiowa, prymus szkolny, który musi wciąż i wciąż udowadniać światu, że w domu wszystko jest przecież w jak najlepszym porządku. Twój perfekcjonizm będzie rozbijać wszystkie sufity, a ciebie wdeptywać w ziemię.

Kozioł ofiarny, to dziecko, na którym dysfunkcyjni rodzice wyładowują swoje frustracje i złości, bo jest on inny niż reszta, podąża swoimi drogami, stawia się, jest niegrzeczne, popada w konflikty idzie pod prąd, często niestety niewłaściwy obiera kierunek.

Cień zagubionego - będę niewidoczny, nie będą się mnie czepiać, nie będą bić, krzywdzić, a bynajmniej nie za często, nikt go nie widzi, nie ma go. Jeden prymus, drugi łobuz, to mnie nie będzie. 

Maskotka - rozładowujący złe chwile, chimery, śmiechem przegania dorosłe strachy, czasem ulubieniec pijaka, pocieszyciel, wszystkich rozśmieszy, zadowoli, obleci, bo woli śmiać się, niż płakać. 

Kiedy całe twoje dzieciństwo nacechowane jest tak silnym poczuciem zagrożenia, braku miłości, zagubienia i niezrozumienia, to trudno wymagać od dorosłego, by był - normalny, w takim znaczeniu, w jakim ludzie z normalnym, dobrym dzieciństwem, cię widzieć chcą. Niestety, nie do wszystkich dochodzi i nie wszyscy uświadamiają sobie, że coś jednak może być ze mną nie halo. 

Gdzie szukać pomocy? U psychiatry, psychoterapeuty, psychologa. Zgłoś się do centrum pomocy psychiatrycznej. Przyznanie się do słabości, terapia i szukanie pomocy dla SIEBIE, to żaden wstyd, pamiętaj o tym. 


Źródła:

"Gdzie podziało się moje dzieciństwo. O dorosłych dzieciach alkoholików" - praca zbiorowa

"Dzieciństwo bez dzieciństwa" - Joanna Wawerska - Kus.


piątek, 30 grudnia 2022

Podsumowanie roku 2022

Pomimo wielu stresów, spadków nastroju, wiecznej senności, włóczenia się po lekarzach i niezrealizowaniu wielu z zaplanowanych, z taką starannością rzeczy, to był dla mnie dobry rok!

Naprawdę dobry!

☃️ Zima
Początek roku, czyli wciąż zima, to zawsze czas, kiedy więcej pracuję scrapowo. Rozumiecie - długie wieczory, zimno, ciemno, więc przy biureczku najlepiej. W tym czasie zrobiłam 3 albumy - w tym pudełkowy, ogarnęłam #scrapełko, robiłam kartki i boxy, zaczęłam zdjęczniczek. Czuję się w miarę dobrze, mam siłę na mnóstwo rzeczy - jeszcze, jak się zaraz okaże, przez chwilę myślałam, że będzie git. Na haju nowego roku brnęłam do wiosny.

🍀 Wiosna
Najpierw urodziny z niespodziewaną niespodzianką przyjazdową Karli, a potem przede wszystkim pobyt w Mexyku. Wciąż ogarniam sporo scrapowych projektów - zrobiłam przepiśnik urodzinowy, album morski mojego projektu i zaczęłam mini art journal. Zaliczyliśmy też wyjazdowe święta. Sporo odpoczywałam i przy okazji odbudowy balkonu po zimie, korzystałam ze słońca z książkami w ręku. Kwiecień jednak pocharatał mnie wewnętrznie, pewnie zawsze już tak będzie. Nastój idzie w dół, chce mi się tylko spać.
Rozpoczęłam również wczasy i piesze wędrówki po NFZ'cie. Zaczęło się niewinnie, od niedobrej cytologii, a skończyło na myślach o nowotworze i śmierci i zostawieniu chłopaków samych, a jeszcze mali przecież. Na szczęście jest OK. Teraz w styczniu trzeba tylko badanie powtórzyć i kontrolować sie regularnie.
Jednak większość moich planów idzie w niebyt. Po pierwsze nie mam sił na konfrontacje, po drugie wyjazd na Islandię okazuje się mżonką, na dodatek nie moją, to nie był mój cel, skąd ja to wzięłam?

🥀 Lato
Najważniejszy i ostatni, jak się końcu okazało, projekt scrapowy - album 5 pokoleń kobiet. Zaliczam też pierwszy w życiu zlot scrapowy we Wrocławiu z warsztatem u ScrapKate oraz z mandatem za POSIADANIE biletu PKP w wysokości 800zł - budujące. Cudowne wakacje we Włoszech, dużo czytam, odpoczywam. Więcej śpię jak żyję, ale jakoś mija. Spadki nastroju towarzyszą mi nawet na wakacjach, często nie mam na nic siły, odpuszczam, zgadzam się na debilizmy, znoszę nastroje wszystkich, poza swoimi. Jest mi zajebiście ciężko, ale wiem o tym, tylko ja. Usłyszałam kiedyś, że w wakacje, to należy sie tylko cieszyć i uśmiechać, bo przecież jest wypoczynek, słońce, ciepełko. Błagam nie mówcie tego nikomu, nigdy. Nic o tym człowieku nie wiecie, nawet jeśli WAM się wydaje, że go znacie, zamknijcie się, szczególnie jak nikt Was o radę nie pyta. Nastepnym razem zakurwię między oczy - przysięgam.

🌻 Jesień
Wracam do żywych.
Lubię jesień, pod warunkiem, że nie pizga deszczem w oczy. W 2022 nie pizgało.
Jesień jest dla mnie ożywcza, wracam do scrapu, zabieram się za podsumowania i nowe planowanie, wywalam z list wszystko co można sobie odpuścić - ożywcze. We wrześniu dostaję awans. Walczę ze sobą, spadki nastroju trochę odpuszczają, trwam. Październik to miesiąc zlotów scrapowych - Poznań i Kraków, robię pierwsze mediowe ATC, do którego wykonałam milion prób, nim powstał efekt końcowy. Poznaję Tosię, Eunikę, Kasię, Asię, Darię i wiele cudownych scraperek. Wkraczam z przytupem do grup mediawych, dużo pracuję z patyną, rdzą i maskami - extra. Zaczynam pracę z art journalem.
Ale już w listopadzie, tylko wypad do Świnoujścia, ratuje mój nastrój i życie. Chociaż zawsze z tego wyjazdu muszę się tłumaczyć, nie odpuszczam go.

❄️Zima
Grudzień i końcówka roku to czas na odpoczynek, który z 2ch tygodni zamienia się w cały miesiąc, scrap leży i woła o pomstę do nieba, dobrze, że nie muszę pracować nad zamówieniami, żadnych kartek, albumów, patyny czy rdzy - nie ma mnie. Znowu głównie śpię, czytam i zmieniam pokoje, by poleżeć w innej pozycji. Regularnie pracuję tylko nad zdjęczniczkiem i art journalem.
Teraz pod koniec miesiąca wracam do mini art journala.


Co przyniesie 2023? Się zobaczy .... 💚

Póki co jestem zdecydowana na pójście do lekarza od głowy, bo to nie jest normalne, że 3 razy w tygodniu poprostu jestem amebą. Skupiam się tylko na pracy zawodowej, w której walczę z całych sił, by wszystko było na czas i dobrze, w domu odpadam. Nawet najdrobniejsze sprawy mnie przerastają, nie wdaję się w żadne polemiki, kłótnie czy dyskusje i choć ktoś powie, że to przecież dobrze, to mówię Wam, że nie! To nie jest kurwa dobre, a szczególnie dla mnie.
Czasem, by dojść do siebie potrzebna jest w życiu rewolucja i nie wiem, czy taka właśnie zmiana obozów, nie nastąpi przypadkiem i w moim życiu, bo jednak ja, też jestem człowiekiem.

Skończyłam planowanie 2023. Cel na ten rok jest, jak i poprzednich latach, niezmienny. Chcę na koniec roku poczuć, że jestem szczęśliwa, ot tak poprostu.
Wytyczyłam sobie 4 drogi do realizacji tego celu i mam zamiar nimi podążać. Na przekór kurwa chorobom, spadkom nastrojów, amebowaniu, odpuszczaniu i innym pierdołom. W moim życiu, liczę się ja, bo to moje życie! Oczywiście, że zawsze o tym wiedziałam i zawsze byłam tego uczona, tylko jakoś ostatnio o tym zapomniałam, a szkoda, może gdybym pamiętała, to i moja głowa byłaby zdrowsza?

Jak myślicie?

Macie swoje podsumowania? Wyszło Wam w tym roku wszystko, czy nic?
A 2023? Planujecie wywrócenie życia do góry nogami, czy jest git jak jest?

Życzę Wam wszystkiego najcudowniejszego w Nowym Roku. Bądźcie sobą, kimkolwiek jesteście!

Pozdrawiam

czwartek, 29 grudnia 2022

Joga - dla kogo i po co?


Ile ja miałam powrotów i odejść od jogi, to tylko ja wiem. No prawie tyle samo, co prób rzucania palenia, chyba. 

Ćwiczyłam regularnie tylko w Łodzi, chodziłam do szkoły jogi, ćwiczyłam 2 razy w tygodniu, w tym sobota z Kacperem często, nie odpuszczałam, a musiałam dojechać autobusem i to o różnych godzinach. Potem było różnie, a raczej nie było w ogóle. 

Teraz kiedy już mnie tak nawala krzyż, że ani siedzieć, ani leżeć się nie da, to postanowiłam wrócić na maxa i nie odpuszczać, bo w końcu siedzę głównie w domu i w domu mogę ćwiczyć - mogę!

Ćwiczę z apką, używam 30-dniowych wyzwań, po około 20min dziennie z zaplanowanymi przez specjalistów przerwami, czyli dniami bez jogi, które zastępuję spacerami. Czy boli mnie krzyż? Oczywiście! Teraz to jest swego rodzaju detox. Wszystko mnie teraz boli, od czóbka głowy po koniuszki palców u stóp, ale wiem, że to minie, jak to w detoxie, tylko bez wspomagaczy opioidalnych :) a szkoda. 

Dlaczego to piszę? By po pierwsze - zachęcić tych wahających się do ćwiczeń, po drugie, by zmotywować się dodatkowo do własnych ćwiczeń, bo przecież nie wrzucę posta o dupie Maryny, a sama czegoś nie robię i tak sobie pościemniam!

Jeśli zdecydujecie się na rozpoczęcie własnych ćwiczeń, to zwróćcie proszę uwagę na pare istotnych rzeczy w czasie praktyki, bo joga to jednak aktywność ruchowa, wiec podobnie jak w bieganiu, pływaniu czy kung-fu panda, potrzeba nad kilkoma rzeczami się zastanowić i skupić.

No to zaczynamy: 

 1. bezpieczeństwo - nie wysilajcie swojego organizmu, bo się zniechęcicie, nie ma mowy, żeby ktoś z marszu zrobił wszystkie asany z apki czy treningu na You Tube, tam ćwiczą ludzie z kilkuletnią praktyką, a Wy dopiero zaczynacie, 

2. luźny i prosty kręgosłup - nie zadzieraj głowy, raczej pamiętaj o przyciąganiu jej delikatnie do mostka, ugnij kolana do psa z głową w dół, kiedy czujesz, ze przylepienie stóp do maty się nie uda, ale pilnuj prostego kręgosłupa,

3. dłonie i stopy - przyklej całe dłonie do maty - nie tylko palce szczególnie przy ćwiczeniach, w których ciężar ciała opiera się na dłoniach,

4. nie przeciążaj stawów - trzymaj kąt 90* pod wszystkimi stawami i pilnuj, by nie robić przeprostów, czyli nie wyginaj stawów kolanowych i łokciowych w drugą stronę,

5. oddech - nie zatrzymuj powietrza w płucach, bo wtedy bardziej się męczymy, nie spinaj się, pilnuj wygody pozycji i oddychaj,

6. zabawa - ja nie wybieram sie na mistrzostwa świata w jodze, nie będę też trenerką jogi, nie pojadę na praktykę do Indii, joga jest dla mnie drogą do niebolących pleców, ale przede wszystkim jest dla mnie dobrą zabawą i odpoczynkiem po całym dniu roboty. 

Wielu osobom wydaje się, że do jogi trzeba specjalnego ekwipunku, przyborów, super stroju, no bo przecież Pani na You Tube ma tam różne wynalazki, a ja nie, a do tego wychodzi przed kamerę w takim stroju, że niejedna z nas poszłby w nim na randkę. 

To mylne myślenie. No nie owinę gówna w papierek, nie tym razem, tym razem powiem Ci wprost - mylisz się!

Tak i owszem - do ćwiczeń przyda się mata - można kupić taką za 90zł, byle by tylko ręce i nogi się na niej nie ślizgały, a można taką za 450 - tylko po ch...j? Jak nie masz maty, wykorzystaj dywan w domu, naprawdę wystarczy!

Często na lekcjach online pojawia się w użyciu pasek do jogi, ale to nie jest żaden specjalny pasek, weź ten od szlofroka, też będzie OK! To ma Ci tylko pomóc w rozciąganiu się, do niczego innego, to nie służy!

A teraz uwaga - hit nad hity - kostka - to zależy jak długie masz ręce, niektóre asany wymagają długich rąk, więc jeśli masz krótkie ręce, to wykorzystaj dużą, grubą książkę lub wrulowany kocyk i też będzie OK!

Praktyka jogi czy to na własnej chacie czy w szkole, to nie jest wybieg mody w Mediolanie, serio. Ja ćwiczę w T-shircie luźnym w ramionach wkasanym w leginsy z Lidla, żeby mi przy skłonach, nie spadał na oczy. Ot i cały strój! 

Właśnie pomogłam Ci w zaoszczędzeniu 600zł, więc albo wydaj je na abonament jogi on-line, albo zapisz się do pierwszej napotkanej szkoły jogi na Twojej trasie praca - dom. 

Joga jest wymagająca, jak każda aktywność fizyczna, szczególnie będzie wymagająca dla początkujących lub tych na detoxie, ale bardzo, bardzo, bardzo pożyteczna dla naszego organizmu, szczególnie w pewnym wieku, kiedy przychodzi Ci do głowy taka myśl - "muszę o siebie zadbać". 

No to co? Przekonałam?

Dajcie znać pod postem czy wpisem na FB. 

Pozdrawiam!

niedziela, 25 grudnia 2022

365 nowych dni, dziś ten pierwszy


Wiecie, bo nie raz i nie pięć, już o tym mówiłam, że u mnie styczeń, nie jest wcale miesiącem, od którego zaczynam planowanie i w którym zaczynam zastanawiać się, co też bym tak naprawdę chciała osiągnąć w nowym roku. 

Ale, OK, zacznijmy od początku.

U mnie, jak u każdej z Was, rok zaczyna się w styczniu i od stycznia zaczynam się na nim skupiać. Podobnie pewnie jak wiele z Was, ja również zaczynam nowy kalendarz - pierwszy mój od PSC do życia zawodowego i rzutem na taśmę mój nowy planer - a jakże od PSC, cudem upolowany na vinted. 

Jednak to, co się ma w moim styczniu wydarzyć, zaplanowane zostało przynajmniej w listopadzie roku poprzedniego! Dlaczego? To dla mnie akurat jest oczywiste. Kiedy zaplanuję coś, 1-go stycznia na 8-go, to jaka jest szansa, że będę mieć na to czas czy środki? Minimalna! Żadna!

Dlatego, to co wraz z następnym rokiem chcę osiągnąć, planuje już dużo, dużo szybciej! A co najważniejsze, od wielu lat w ten sam sposób. 

Jaki?

Oto ON. 

1. Plan roku z lotu ptaka, czyli cały rok na 2ch stronach maksymalnie, tak by nie przerzucać kartek wta i wewta. Wszystko mam przed oczami. Zaznaczam w nim wszystkie urodziny, ważne dla mnie wydarzenia, ferie, wakacje, długie weekendy, wyjazdy moje tylko i nasze wspólne.  Czas, kiedy będę sama, czas kiedy będę sama z dziećmi, bo mąż wybywa. Czemu to służy? A temu, by w czasie, kiedy ja mam zaplanowany wyjazd, ktoś się nagle nie obudził, że musimy pomalować mieszkanie! 

2. Pod koniec roku właśnie w okolicach listopada, robię swoją mapę myśli, czyli spisuję luźne hasła o tym, czego mi potrzeba i na co warto zwrócić uwagę w nowym roku. To jest mega przyjemny proces budowania siebie i swoich potrzeb. Siedzisz sobie przy biureczku i zapisujesz luźniuteńko, co Ci w duszy i sercu gra. Wszystko, absolutnie wszystko, co ci przychodzi do łepetyny. Zostawiasz to na dzień lub dwa, to jest warunek konieczny do dalszej pracy, po czym wracasz do mapy i wywalasz z niej wszystko, co nie jest już takie zajebiste i dorzucasz nowe hasła, zmieniasz, modyfikujesz, dzielisz itd. 

3. Z mojej mapy myśli, buduję cele na kolejny rok. To już nie są luźne hasła, ale dokładne opisy, co chcę osiągnąć do końca roku, ale przede wszystkim dlaczego. Dokąd mnie to zaprowadzi, czego nauczy i co mi to w ogóle to da! Nie znajdziecie u mnie hasła schudnę, bo to nie jest cel, to jest hasło! Znajdziecie za to kategorię zdrowie, w której oprócz badań okresowych całej rodziny, są lekarze specjaliści dla każdego, szczepienia, przeglądy zębów itd. to jest cel - zdrowie i droga do jego osiągnięcia. Dlaczego, to już samo się narzuca, tłumaczyć nie trzeba!

4. Z celów przechodzę gładko do planowania kwartału, a zaraz potem do poszczególnych miesięcy, zawsze w odniesieniu do kwartału. Mój pierwszy kwartał 2023, jest już piękny i gotowy. W poszczególnych miesiącach zapisuję priorytety, a w tygodniach dokładną datę zrobienia czegoś, co ma się w tym miesiącu wydarzyć, np. Pon. - 16:00 zarejestrować nas do okulisty!

Osobno rozpisuję projekty scrapowe, szczególnie szkolenia, warsztaty, zloty itd. Robię to, z tak dużym wyprzedzeniem, ponieważ to tylko ja wiem, co zrobić bym chciała, ale niekoniecznie ktoś inny już wie, że będzie z tego szkolił :) 

Również wyzwania i konkursy scrapowe ogłaszane są najwyżej z 2-tygodniowym wyprzedzeniem, więc u mnie zaplanowane jest tylko "wyzwanie u Karoliny", a czy będzie ono w styczniu czy marcu, to już nie wiem :) 

5. Teraz każdy freak planowania, powinien zapytać - "halo Pani, a gdzie harmonogram"? Wiadomo, bez harmonogramu i małych kroczków, to się nic wielkiego nie zadzieje. 

Dla mnie harmonogramem jest tydzień! W danym tygodniu bardzo dokładnie rozpisuję zadania, które zbliżają mnie do osiągnięcia czegoś, co sobie zaplanowałam, poza tym harmonogram wraz kosztami finansowymi, które trzeba będzie ponieść, by dany cel - "nowa pracownia", został zrealizowany, trzymam w excelu na komputerze :), a wydruk na ścianie! Żeby nie zapomnieć!

Nie mówcie teraz tylko - "błagam, no ja przecież nie mam czasu na taką zabawę".

Zapewniam Cię, że masz!

Ja, przedstawiłam Wam dziś mój sposób planowania, nie tylko nowego roku w starym, ale i planowanie kwartału i miesiąca, a nawet tygodnia.  Nie zmienia, to jednak faktu, że jest to mój sposób na osiągnięcie MOICH celów. Ty Kochana, masz i inne cele, i inne sposoby ich planowania, a nawet inne sposoby ich realizacji. 

Ja w tym roku zapisałam sobie nawet tracker porządków !!!! i spis ubrań do kupienia, nie dlatego że zwariowałam, ale dlatego, że naprawdę potrzebuję zmienić i unowocześnić garderobę, a także mieć pewność, że lodówkę, to myję jednak częściej niż raz na 5 lat, szczególnie ten cholerny zamrażalnik :)

Jeśli jednak poprzedni rok zakończyłaś z ręką w nocniku, jak wiele poprzednich, to może jednak spróbuj? Zacznij od punktu 1wszego, a wiesz z czym skończysz? Z pomysłami! A to właśnie pomysły i marzenia pchają nas do realizacji i w końcu do ich spełniania! 

Mapa myśli zajęła mi godzinę - 15min na spisanie haseł i 45min na podjęcie decyzji, co jest i pozostanie hasłem, a co będzie celem. Wiecie, ja lubię ze sobą rozmawiać! 

Całą mapę rozłożyłam na 3 dni - pierwszy hasła, drugi przerwa, trzeci wybór. Wam może starczyć kolejne 15min

Spisanie celów - to 15min

Plan kwartału, w zależności od ilości celów i ich skomplikowania - max godzina

Planujcie jeden duży cel w miesiącu, a nawet kwartale. Zakup i przegląd pościeli w domu, to zadanie na miesiąc, ale zakup mieszkania, to cel na kwartał, a nawet na półrocze!!! Miesiąc już przy okazji masz, bo kwartał to 3 miesiące, teraz miesiąc zamień na 4 lub 5 tygodni! Dziś zrób tylko pierwszy z nich - max 15min

Planowanie nie jest skomplikowane, planowanie pomaga! 

Planowanie wycisza, uspokaja, daje Ci szanse! 

Porównajcie planowanie do listy zakupów i zapytajcie samych siebie, ile pierdół przyniesiesz do domu, kiedy robisz zakupy bez listy, a ile kasy zaoszczędzisz, kiedy kupisz to, czego naprawdę potrzebujesz i masz na liście? Tak samo jest z samym czasem i celami, a także czasem na realizację celów. 

Spisz i działaj. Małymi krokami do przodu.


Czy planowanie jest obowiązkowe dla każdej z nas? Nie! 

Czy musisz planować, bo świat się skończy? Nie!

Czy możesz żyć bez planowania, celów i harmonogramów? Tak!

Pamiętaj tylko, że najczęściej NIEZAPISANE, czyli NIEZAPLANOWANE, jakkolwiek to u Ciebie wygląda, niestety najczęściej oznacza NIEZROBIONE!  

Więc jak? Tym razem planujemy razem?

Spróbuj, to Cię nic nie kosztuje! 

Dajcie znać, nie tylko co myślicie o tym poście, ale też czy i jak planujecie! 

Pozdrawiam!

Idiotyczne wymagania wobec kobiet - sprzątanie

Zobaczyłam ostatnio na IG rolkę z 30min zagospodarowaniem czasu, teoretycznie wolnego, przez pewną Panią, nazwijmy ją Zośka. Zośka w ciągu r...