piątek, 10 czerwca 2022

Meksyk - moja największa przygoda


 

Razem z Ładny blog  zapraszam na kolejny wpis w ramach wyzwania blogowego trwającego przez cały czerwiec.

Są takie podróże, o których wszyscy marzą, choć niewielu ta marzenia spełnia. Nie jestem tu wyjątkiem. Marzę o podróży na Alaskę, ale jak rozkminiam ceny podróży i pobytu, to moje marzenia lekutko bledną.

Czasem jednak w życiu coś przyfarci i oto lecisz służbowo do Meksyku.

Pewnie, że w służbowej podróży, najważniejsze jest słowo SŁUŻBOWA, ale jak dla mnie, czas na zobaczenie czegoś i spróbowanie czegoś i zaznanie czegoś, zawsze się znajdzie, choćby i w nocy.

Pierwsze zaskoczenie – trzy noce.

Wstałam o drugiej nad ranem, umówmy się, to wciąż głęboka noc. Ledwo wystartowaliśmy z Londynu, obiad, winko, herbatka i znowu za oknem noc, na koniec lądujemy w Monterrey o dziesiątej wieczorem, znowu noc! Kosmos! I pewnie jest na to proste przyrodniczo-astronomiczne wyjaśnienie, lecieliśmy na zachód, coś tam, coś tam, ale kosmos pozostaje. Wyspałam się jak nigdy dotąd i w niedzielę, rześka i wypoczęta ruszyłam w miasto.

Monterrey.

Północno-wschodni rejon Meksyku, stan Noevo Leon.

Końcówka kwietnia i początek maja. Upał, wysoka wilgotność. Żar leje się z nieba i żarem tym oddychasz, ale nic Cię nie zraża, bo w końcu, kiedy następnym razem będziesz mieć okazję, do bycia w Meksyku?

Pewnie nigdy!

Pierwszy przystanek – Park Fundidora, czyli tereny należące kiedyś do firmy odlewniczej, które miasto zaadoptowało na teren wypoczynku i rozrywki dla rodzin.

Park jest ogromny, zadrzewiony wielkimi palmami i okraszony fontannami. Trafiam na jakieś święto, pełno dzieci, dorosłych i wszelkiej maści atrakcji.

Znajduje się tu podobno tor wyścigowy, którego – nie znalazłam, a mówili, że jest wielki!

Po kilku godzinach spaceru wzdłuż rzeki, w dalszym ciągu piechotą, bo za rejs łódeczką nie można zapłacić kartą, ruszam na poszukiwanie jedynej w swoim rodzaju restauracji z „gotowanym dzieckiem”, czyli El Rey Cabrito. Już po 5 godzinach, spalona słońcem, wykończona gorącem, ale z bananem na ustach, zamawiam pierwsze w Meksyku pieczone dziecko i ... a jakże prawdziwą meksykańską tequilę. Mocna jak diabli, ale smakuje wybornie! Kelnerzy obserwują moją reakcję na alkohol, ale chyba są dumni, bo przykładnie się krztuszę.

Tydzień zlatuje na pracy, ale na moje szczęście, choć z perspektywy czasu, to raczej nieszczęście, w klimatyzowanym biurze.

W piątek po robocie jedziemy do San Pedro Garza García, gdzie powalić ma mnie na kolana bogactwo miasteczka. Coś ewidentnie niestety nie poszło. Miasteczko ucierpiało podczas pandemii, wiele restauracji i sklepów przestało istnieć. Zjadam za to najlepsze na świecie tacos, na ulicy.

W sobotę śmigamy do jaskiń Grutas de García, około 30km od miasta. Kolejka linowa nie działa, pokonuję ledwo jedną trzecią trasy w górę i zawracam, nie mam sił, nie mój dzień. Koledzy idą w górę, ja wypijam 3 butelki lodowatej wody i się opalam. Po wycieczce w hotelowej windzie, uczę się hiszpańskiego przekleństwa, jednego z najbardziej soczystych w Meksyku, będąc przekonana, że powtarzam nazwę miejsca, z którego wracam. Do dziś nie pogodziłam się, z takim mnie wkręceniem. 



W niedzielę zasuwamy na trasę prostą i urokliwą, czyli odwiedzamy wodospad w Cumbres de Monterrey National Park. W Meksyku panuje susza, pada naprawdę niewiele deszczu i na dodatek rzadko, więc i wody nie ma za wiele, jednak wrażenie pozostaje na zawsze.



Powiem szczerze, że samo miasto jest "mało meksykańskie", wiecie, nie takie jak z książek czy filmów, gdzie wielkie hiszpańskie hacjendy, puszą się na każdym rogu. Monterrey to miasto nowoczesne, modernistyczne, a takim przynajmniej się staje. Otaczają je fabryki, biura, biznes i piękne, ogromnie góry skaliste Sierra Madre. Na ulicach nie ma bogactwa, wręcz przeciwnie, widać dużo biedy, za to ludzie w Meksyku są wspaniali. Uśmiechnięci, kulturalni, pomocni, choć ku mojemu zaskoczeniu, nie mówią po angielsku, nawet w hotelu był problem z dogadaniem się. Od czego jednak ma się ręce, nogi i kilka hiszpańskich słówek w głowie?

A teraz najważniejsze – jedzenie! I mojito!

Lubię jedzenie różnych części świata, jadłam już owoce morza w Hiszpanii, węża w Szkocji, czy małże w Anglii, ale meksykańskie jedzenie moi drodzy, to poezja nad poezjami. Absolutnie wszystko czego próbowałam, było rewelacyjne, no OK pizza do dupy, ale knajpa była, o zgrozo – włoska. Spróbowałam też jedzenia na ulicy. Tacos były pyszne. Piłam najlepszą w życiu lemoniadę, a mojito, jest tam takie, że przebija nawet najpopularniejszą tequile, na głowę.

Na zdjęciu widzicie koniki polne w zalewie z chili. Bardzo smaczne, głównie pikantne, ale nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała. Nie zamieniłabym tego czasu z nikim, na nic.

To były niezapomniane dwa tygodnie. 

Teraz czekam na wakacje we Włoszech.

6 komentarzy:

  1. Zazdroszczę Ci tej podróży. Nie byłam jeszcze w Meksyku. Moją podróż życia, a zarazem podróż poślubną przeżyłam 25 lat temu. To był nasz pierwszy wyjazd zagraniczny. Wykupiliśmy Zielona Kartę i pojechaliśmy zupełnie w ciemno. Naszym celem była Bratysława i ewentualnie wypad do Wiednia. Skończyliśmy w Grado we Włoszech. 🤔 Muszę kiedyś o tym napisać na moim blogu 😊. Poznałam smaki różnych kuchni w miejscach ich narodzin. Jednak koników polnych nie próbowałam 😱 i nie wiem czy dałabym radę z tak ekstremalnym wyzwaniem 🙈 Pozdrawiam i życzę kolejnych ciekawych podróży ☺️

    OdpowiedzUsuń
  2. Koniki polne były chrupiące? Aż mnie wzdryga na samą myśl... ale chyba bym spróbowała, żeby nie żałować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chrupiące były :) pękające w ustach, wyglądają coś tak sobie, ale były dobre

      Usuń
  3. Idealna przygoda, zazdroszczę bardzo i ciesze sie ze chociaż odrobine mogłam o niej poczytać :) Kolega sie śmiał, że koniki polne smakuja jak mocno wysuszone daktyle, to prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, nie jadłam nigdy daktyli. Na moich konikach było tyle chilli, że nic poza nią nie było można wyczuć :)

      Usuń
  4. Praca, która umożliwia podróże, nawet tylko te służbowe, jest o niebo fajniejsza od takiej, gdzie tylko siedzimy w biurze przed komputerem.

    OdpowiedzUsuń

Idiotyczne wymagania wobec kobiet - sprzątanie

Zobaczyłam ostatnio na IG rolkę z 30min zagospodarowaniem czasu, teoretycznie wolnego, przez pewną Panią, nazwijmy ją Zośka. Zośka w ciągu r...